Przeglądamy multimedia, logujemy się
na multiplayera, popijamy multiwitaminę. Językoznawcom pozostawiam analizę popularności
przedrostka multi- we współczesnej
polszczyźnie. Sama zaś skupię się na jednym zjawisku, które w swej nazwie kryje
liczebnik wiele, a mianowicie nad tak
zwanym multitaskingiem.
Wielozadaniowość,
bo o niej mowa, polega na jednoczesnym wykonywaniu większej liczby aktywności. Zjawisko
wiązać należy z przyspieszeniem, jakiemu uległ na przestrzeni ostatniego
stulecia nasz świat. Z uwagi na notoryczny brak czasu zaczynamy łączyć
działania, wykonujemy je w pewnym sensie naraz, a jest to możliwe przede wszystkim
za sprawą nowych technologii. Multitaskig staje się cechą pożądaną, naturalną
wręcz. I na pewno bezkrytycznie kopiowaną przez dzieci, które powoli nie mają
sobie równych w jednoczesnym wykonywaniu różnych zadań: słuchają muzyki,
czatują w internecie, przeglądając interesujące strony, zerkają przy tym na
serial w telewizji, a przy okazji odrabiają lekcje. Można?
No właśnie, wygląda na to, że jednak
nie można. Jeżeli chcemy być naprawdę efektywni i zadowoleni ze swojej pracy, potrzebujemy
w staroświecki sposób skupić się w danym momencie na jednym zadaniu. Albo serial,
albo lekcje. W przeciwnym razie rozproszymy naszą uwagę i energię na dwa
działania, ale nie doświadczymy prawdziwej satysfakcji. Jednozadaniowość wydaje
się być kluczem do sukcesu, a także wyciszenia młodego pokolenia, które cierpi
na nadmiar bodźców i nie potrzebuje, samo tego nie wiedząc, jeszcze szybszego i
bardziej nerwowego życia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz